niedziela, 28 grudnia 2008

Dollfie - świąteczne odkrycie

Wędrując przez zaprzyjaźnione blogi, zajrzałam znów do Herbi, a od niej do Brahdelt i tam... spotkałam dollfie - istne śliczności.
Dollfie powstały jakieś 10 lat temu w Japonii, dziś produkowane są również w Korei. Te lalki z tego co się zorientowałam mogą być całkiem inspirującym hobby. Inspirującym i drogim, bo ich ceny to kilkaset dolarów za sztukę. No ale sami zobaczcie - to moje typy po przejrzeniu oferty kilku sklepów:

Dollmore









Iplehouse











i jeszcze facet, a w zasadzie chłopię, bo delikatne rysy ma w iście japońskiej estetyce:





**********************************************************************

Szalik na etapie drugiego motka, jestem już za połową. Mam nadzieję, że zdążę z czapką przed większymi mrozami.
Wczoraj się złapałam, że w zasadzie mogę sztrykować nie patrząc na robótkę, więc spokojnie mogę to robić przy filmie, czy też podczas dyskusji z gośćmi, którzy ostatnio nawiedzają nasz dom.

piątek, 26 grudnia 2008

Świąteczne fotki...

Minęło tyle czasu od ostatniego wpisu, ze nawet nie wiem, od czego zacząć. Tyle się wydarzyło, tyle miałam zajęć, że nie było czasu na bloga...

Ale teraz są Święta. Choineczka wygląda tak:



A to moje ulubione ozdóbki i psotny elf, co nam podkrada coca-colę









Mieliśmy też dziś miłych gości z jeszcze milszą bullterrierką Tią. Uwierzcie, Tia musi być naprawdę przesympatycznym i towarzyskim psiakiem, że ja - kociara - ją uwielbiam.
No ale jak można nie lubić takiego pieszczocha:



Tia co prawda o północy nie gada, ale całkiem skutecznie wyprosiła dla siebie kawałek sernika, makowca i jeszcze miseczkę skrawków surowego mięsa, które zostały z przygotowanego na świąteczny obiad fondue. I jak ktoś może mówić, że bullterrier to zły pies?




************************************************************


Spotkało mnie jeszcze coś miłego dzisiaj. Agata przysłała mi wreszcie moje zdjęcie z warsztatów belly dance z boską Izzy (były od 14-16 listopada). Oto dowód, że naprawdę tam byłam, że naprawdę spotkałam mistrzynię i naprawdę się u niej uczyłam. Samej wciąż trudno mi w to uwierzyć.




Kim jest Izzy czyli Isidora Bushkovski? Dlaczego ją uwielbiam? Jest moim największym źródłem inspiracji, uwielbiam jej styl, złożony świadomie z wielu. Pewnego dnia dojrzeję by napisać notkę o tym. Chciałam wkleić filmik z Izzy, ale coś nie działa, może kiedy indziej sie uda.

*************************************************************************

A szalik, mimo tygodniowej przerwy w robótce ma już ponad 60 cm. Nie mam czasu w dzień, to przynajmniej przed snem staram się trochę popchnąć naprzód to dziełko. W końcu ten czerwono bordowy będzie lepiej pasował do mojego kożuszka niż obecny zielony.

No to pora posztrykować i spać... I ciągle nie mam wzoru na czapkę...

czwartek, 11 grudnia 2008

Al Gore i chór czterdziestu rozbójników :D

Kolejny niepoukładany i zmienny dzień. I do tego niebo cały czas przecieka. :(
Poranek minął na bieganiu po urzędach, a w zasadzie na siedzeniu w dusznej poczekalni w nadziei, że mój numerek rychło pojawi się na wyświetlaczu.

Później biegiem na UAM, rozśpiewka, makijaż, krótki sound-check (bo nas rozstawili bez sensu po scenie) i ośpiewanie wręczenia dokrotatu honoris causa Alowi Gorowi. Śpiewania było niewiele: stare hity Gaude Mater i Gaudeamus oraz dedykowane Gorowi Shenandoah (prześliczny utwór). Reszta imprezy przebiegała typowo, czyli maraton przemówień: premier Pawlak, prezydent Grobelny, ambasador USA. Najciekawiej mówili jednak sam Al Gore i profesor wygłaszający laudację. Nawet trochę żartów im się sypnęło. Niemniej jednak konieczność robienia za scenografię podczas całej uroczystości i brak krzeseł dla nas sprawiły, że była nieco nużąca. Z nudów policzyłam widoczne z mojego miejsca kamery telewizyjne: trzynaście. Dziennikarzy z aparatami fotograficznymi, które oślepiały co rusz lampą, nie dało się policzyć, bo łazili w te i wew te.
Z pozostałych wrażeń: najwięcej ochrony miał Jan Kulczyk, najbardziej widoczny był biskup Gądecki, najbardziej wyluzowany był Al Gore, najbardziej bredził w przemówieniu Grobelny (porównał się z Gorem - że niby on prezydent (Poznania) i Gore - prezydent).


Al Gore


Po powrocie do domu miła praca, a na 19.00 znów próba. I koniec dnia. Szalik dziś leży odłogiem.

wtorek, 9 grudnia 2008

Sztrykowanie, fotki i...

Ech... Zajęty dzień i mnóstwo miłych rzeczy na koniec.
Po 20.00 zabrzęczał domofon i kurier przyniósł paczkę z Oliwią. Jest miękka, czerwono-bordowa i aż się prosi, żeby zacząć coś z nią robić. 25% wełny i 75% akrylu. No to a szybko usztrykowałam mała próbkę. Krzywa nieco, ale to w końcu moje początki po długiej przerwie. Generalnie wychodzi ciepła i przytulna robótka i całkiem raźno jej przybywa.
Kolorek też ma bardzo ciepły.
Przy okazji wreszcie sprawdziłam jak się zrzuca fotki na kompa z aparatu - okazało się bajecznie proste.

W paczce znalazłam też życzenia świąteczne i próbki kolorów Oliwii. Wyglądają zachęcająco.
Chyba wcześniej zacznę ten szalik niż w święta. Aż mnie druty świerzbią :D







sobota, 6 grudnia 2008

A jednak sztrykowanie....

Nabyłam parę dni temu druty bambusowe, czekam też na zakupiona Oliwię na szalik i czapkę. Tymczasem postanowiłam sprawdzić, co jeszcze pamiętam ze sztrykowania i udziubałam małą próbkę z podręcznej wściekle różowej włóczki. Generalnie jest nieźle, prawe i lewe oczka definiowalne, rządki w miarę równe. Muszę tylko podpytać Herbi, jak się robiło ładne brzegi i jak zakończyć robótkę. Po tylu latach nie pamiętam za bardzo.
Za to zaprojektowałam sobie wzorek na szaliku, taki z lewych i prawych oczek. Mam nadzieje, że w rzeczywistości będzie wyglądał tak samo fajnie jak w mojej wyobraźni.

W każdym razie zrobię ten komplet chyba jednak na drutach, a nie na szydełku :)

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Dobre i złe

Pomieszany dzień dzisiaj.. Miłe rzeczy przeplatają się z mniej miłymi. Od rana pogoda jakaś taka nieciekawa, zanim się dzień rozkręcił już było ciemno. A z drugiej strony udało mi sie wczoraj zamknąć miesiąc w Betterware z całkiem niezłym wynikiem. Jak tak dalej pójdzie, to uda się zrealizować plan założenia własnej działalności po nowym roku. Niemniej jednak - jako że wypełzać z domu nie było dziś po co, nadgoniłam parę "nieistotnych" zaległości, które jednak przez swą nieistotność wciąż były przekładane. Tak więc wyprałam narzutę i poszewki na poduszki z mojego łóżka, schną teraz i pięknie pachną lawendowym płynem do płukania. Powymieniałam sznurowadła w butach, poczyściłam co się dało itp.
Teraz siedzę nad zamówionym tekstem o Feliksie Nowowiejskim - to akurat istotna zaległość, więc staram się jak mogę szybko to skończyć.
Czekam też na wpływ na konto, by kupić wreszcie tę Olivię na czapkę i szalik. Pewnie dopiero w Święta się za to wezmę, ale przynajmniej będę miała ciekawe zajęcie.
Musze jeszcze zajrzeć do nut, bo jutro nagranie dwóch kolęd (dźwięk) i pojutrze też (obraz). W zasadzie umiem, ale nie zaszkodzi przypomnieć sobie swoją partię.

No to wracam do pracy...