piątek, 3 kwietnia 2009

Słowa, słowa. słowa....

Odkopałam dziś niesamowitego bloga, co prawda, trochę opuszczony, ale pozostało tam mnóstwo frapujących wpisów do czytania: SŁOWO-TOKI

I od razu przypomniały mi się dwa słówka:

Pierwsze używane przez mojego kolegę z podstawówki - "śniadapki": urocze określenie kanapek na śniadanie (zwłaszcza drugie, czyli tych zapakowanych)

Drugie moje, kiedy byłam mała, zamiast "cmentarz" mówiłam "smętarz". Bo właśnie to mi się wydawało logiczne, bo to takie smętne miejsce, gdzie mnie zabierali dorośli i zawsze wtedy byli smutni i nie wolno było biegać...

Ki diabeł w kotle miesza?

Uff... koszmarków ciąg dalszy, na szczęście przeplatanych tym, co jednak udaje się zrobić.
Od rana walczyłam z komunikacją miejską - gdzie bym na przystanku nie stanęła, żaden autobus nie chciał nadjechać. Trójkąt bermudzki czy jakaś pętla czasowa, nie wiem. W efekcie przemierzałam dziś miasto głównie na piechotę: zaleta - śliczna pogoda, wada - spóźniałam się wszędzie po kilkadziesiąt minut.

Brahdelt - dzięki za miłe słowa, mam nadzieję że to chwilowe.

Mieliśmy dziś spotkanie komitetu, udało się pozałatwiać wiele spraw. Problemem nadal pozostaje US, ale to po weekendzie.

Wobec takiego obrotu spraw, wolałam dziś nie brać się za ważne rzeczy i tylko realizować wcześniej zaplanowane.

Wieczorem zaczęły spływać kolejne rezerwacje, mamy już ponad 1/4 cegiełek zarezerwowanych. :D Zgłosili się tez chętni wolontariusze. No i wciąż napływają deklaracje i informacje o wysyłce fantów do naszego kramiku. I to naprawdę same cudeńka. Ech, aż miło patrzeć jak nasze dzieło się konkretyzuje...

Więc niech to licho, co w kotle miesza, trochę przystopuje i nie przeszkadza nam spełniać dobrych uczynków :D

Pokaz tańca - jeszcze bardziej oficjalne zaproszenie

Żeby nie było - przygotowania są już na tyle zaawansowane, że mogę Was już zapraszać na pokaz oficjalnym plakatem:


czwartek, 2 kwietnia 2009

Kryzys...

Mam kryzys.... Mam nadzieję, że przejściowy.
Nie, nie obawiajcie się, pokaz dla Bożenki się odbędzie :D Przeszkody, na które napotkałam nie mają na szczęście na to wpływu.

A przeszkody są dwie, a w zasadzie trzy.

1) Urząd Skarbowy stwierdził, że nie wie, czy i jak mamy się rozliczyć. Najprawdopodobniej podpada to pod darowiznę, ale tu zaczynają się schody: kto ma zapłacić i ile, no i jak się liczy tę kwotę wolną od podatku: od jednej imprezy czy od całego roku.
Po prostu ustawa nie przewiduje takiej sytuacji jak nasza.
Bardzo możliwe, że trzeba będzie wybulić 70zł i złożyć do Urzędu oficjalne zapytanie o interpretacje przepisu. Ponieważ taką interpretację wydaje Ministerstwo Finansów - sprawa może potrwać pół roku :/

2) W nawale pracy normalnej, chóru i organizacji tej imprezy - nie mam kiedy ćwiczyć mojej choreografii. Zwłaszcza, że w domu nie mam absolutnie miejsca i muszę jeździć do sali chóralnej. W dodatku moje kolumienki tak cicho grają, że prawie akcentów muzycznych nie słyszę :( Załamałam się dziś, bo do kogo dzwonię w jakiejś sprawie to najczęściej przerywam w radosnych ćwiczeniach... Mam doła, bo jeśli ten czas się nie znajdzie, będę musiała zrezygnować z występu... Albo w ogóle z tańca... Czasem mam juz dosyć tej rozpaczliwej walki o swoje pasje... A i tak efekty marne, bo jak się regularnie nie ćwiczy, to wszystko jest do d...

3)Poza tym nie mam czasu ani umiejętności, żeby zwęzić swój pas... Podchodzę do tego już rok, ale jakoś ciągle nie wiem jak się za to zabrać. Tak więc to może być kolejny powód mojej rezygnacji - nie będę miała stroju...

W ogóle wszystko jest dziś do d...
A jutro kolejny zawalony dzień - od rana wędrówka przez 3 miejsca sporo od siebie oddalone, o 12 spotkanie komitetu, o 15.30 korki, a potem biegiem do koleżanki, zanim skończy pracę w pasmanterii, żeby odebrać do niej parę rzeczy.
A potem to już będzie 20.00
W sobotę rano absolut do ośpiewania (dla kolegi z zespołu, a poz tym płacą, więc miło), a potem spróbuję podjechać do sali i poćwiczyć - mam nadzieję, że będzie wolna.
Podobno jakieś święta niedługo... Przeraża mnie to... :(