Uff... koszmarków ciąg dalszy, na szczęście przeplatanych tym, co jednak udaje się zrobić.
Od rana walczyłam z komunikacją miejską - gdzie bym na przystanku nie stanęła, żaden autobus nie chciał nadjechać. Trójkąt bermudzki czy jakaś pętla czasowa, nie wiem. W efekcie przemierzałam dziś miasto głównie na piechotę: zaleta - śliczna pogoda, wada - spóźniałam się wszędzie po kilkadziesiąt minut.
Brahdelt - dzięki za miłe słowa, mam nadzieję że to chwilowe.
Mieliśmy dziś spotkanie komitetu, udało się pozałatwiać wiele spraw. Problemem nadal pozostaje US, ale to po weekendzie.
Wobec takiego obrotu spraw, wolałam dziś nie brać się za ważne rzeczy i tylko realizować wcześniej zaplanowane.
Wieczorem zaczęły spływać kolejne rezerwacje, mamy już ponad 1/4 cegiełek zarezerwowanych. :D Zgłosili się tez chętni wolontariusze. No i wciąż napływają deklaracje i informacje o wysyłce fantów do naszego kramiku. I to naprawdę same cudeńka. Ech, aż miło patrzeć jak nasze dzieło się konkretyzuje...
Więc niech to licho, co w kotle miesza, trochę przystopuje i nie przeszkadza nam spełniać dobrych uczynków :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz